Stanisław Chromiński (1915 - 1998)

Od kiedy sięgnę pamięcią, Dziadek Stanisław był dla mnie jedną z najważniejszych osób. Poza rodzicami, to od Niego i od Babci dowiedziałem się bardzo wiele nt. ludzi i świata.

Kiedy przyszedłem na świat, Dziadkowie mieszkali w dużym mieszkaniu przy gorzelni w Kręcku koło Zbąszynka w Lubuskiem - magicznym miejscu, które latami wspominali kuzyni mojego ojca przyjeżdżając tam na wakacje, oraz miejscu, z którym łączę najbarwniejsze lata swojego dzieciństwa i wczesnej młodości.

Do moich 7 urodzin mieszkaliśmy z rodzicami w podpoznańskiej Nekli, a później w Podmoklach, skąd często przyjeżdżaliśmy do pobliskiego Kręcka. Z tamtego okresu pamiętam doskonale Dziadka siedzącego w swoim biurze z napisem na drzwiach: "Kancelaria", za dużym czarnym biurkiem, na którym stała niemiecka elektryczna maszyna licząca. Zresztą cała gorzelnia i jej najbliższe otoczenie było miejscem bardzo fascynującym dla małego chłopca - wielkie zbiorniki, aparaty destylacyjne, ogromna kotłownia, kolby, mikroskopy, mnóstwo zabieganych ludzi, krążące traktory z przyczepami załadowanymi ziemniakami... I nad tym wszystkim panował niepodzielnie mój Dziadek! To mi się bardzo podobało!

Dziadkowie mieli przepiękny duży ogród, w którym były prawie wszystkie owoce i warzywa występujące w naszym klimacie, nawet białe porzeczki, których nigdzie później już nie spotkałem. Na środku ogrodu stała drewniana "altana", w której przechowywano sprzęt ogrodniczy, po prawej stronie były szklane inspekty, a po lewej szereg uli, z których co roku uzyskiwano parę wiader miodu. Słowem życie jak w dworku!

W tym miejscu nie może zabraknąć paru słów na temat mojej Babci Marii, która spędziła z Dziadkiem w małżeństwie 50 lat. To w nie mniejszym stopniu niż Dziadkowi, również dzięki Niej atmosfera w domu w Kręcku była tak niepowtarzalna. To przecież Ona prowadziła dom, dbała o ogród, gotowała (i gotuje do dziś) jedne z najlepszych potraw, jakie jadłem, wychowywała 3 synów (z tego co słyszałem - nie koniecznie aniołków) oraz cały czas pomagała Dziadkowi w prowadzeniu biura gorzelni.

Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że właśnie tamte lata miały wpływ na wybór mojej dalszej drogi życiowej. Jestem trzecim pokoleniem (i chyba dziesiątą osobą w rodzinie), która zajmuje się lub zajmowała gorzelnictwem. To jest zawód, którym się "przesiąka" od małego.

Pamiętam, że - dla mnie od zawsze - Dziadek jeździł fiatem 127. Nie raz zabierał mnie do pobliskiego Nowego Tomyśla do sklepu rowerowego po części.

Dziadek do końca życia pozostał niezależny, jak mawiał: "ponadpartyjny". W okresie komunizmu zajmował kierownicze stanowisko w Stacji Hodowli Roślin Kosieczyn, więc nie raz był nagabywany przez różnych "smutnych panów", że lepiej byłoby dla niego, gdyby wstąpił do partii. Z opowieści Babci wiem, że nie były to łatwe rozmowy - często z pistoletem leżącym na stole. Jednak panowie ci nigdy nic nie wskórali.

W roku 1980 zamieniliśmy się z Dziadkami miejscami. Wraz z rodzicami zamieszkaliśmy w Kręcku, gdzie mój ojciec przejął kierowanie gorzelnią, a Dziadkowie przeprowadzili się do Nekli, aby wieść spokojne życie emerytów.

Od tego czasu w Nekli bywałem co roku na wakacjach - letnich lub zimowych. Wówczas zawsze znajdował się czas na naukę niemieckiego (Dziadek świetnie znał ten język z czasów wojny), czas na wspomnienia, historie rodzinne i liczne wycieczki. Przez cały rok Dziadkowie pozostawali bardzo aktywni, prowadzili duży ogród oraz ciągłe inwestycje budowlane.

Dziadek uwielbiał muzykę, zwłaszcza klasyczną. Mimo, że sam nie grał na żadnym instrumencie, zadbał o podstawowe wykształcenie muzyczne swoich synów, dlatego na kiedyś częściej organizowanych spotkaniach rodzinnych można było stworzyć ciekawą, a przy tym dość egzotyczną orkiestrę. Dziadek uwielbiał również słuchać gry na pianinie w moim wykonaniu - nawet zwykłych gam i wprawek, czego nigdy do końca nie zrozumiałem.

Z perspektywy dzisiejszej wiedzy i doświadczenia zauważam w zachowaniu Dziadka wiele cech świetnego menedżera - mimo, że organizował wiele przedsięwzięć, zawsze znalazł czas, aby w spokoju usiąść, odpocząć i wszystko przemyśleć lub poczytać. Potrafił organizować pracę angażując różnych ludzi. Niektórzy mieli mu trochę za złe, że wszystkich goni do roboty, a sam "pracuje" tylko palcem wskazującym - ale przecież na tym polega zarządzanie!

Dziadek był człowiekiem oszczędnym, w sensie gospodarnym, ale nie skąpym. Gdy nie musiał - nie wydawał, ale w sytuacjach wyjątkowych nie szczędził grosza. Decydując się na zakup, wybierał rzeczy dobre, w myśl zasady "nie stać mnie na byleco".

To Dziadek Stanisław przekazał mi w największym stopniu szacunek do tradycji rodzinnej oraz zaraził mnie pasją genealogiczną. To on powtarzał, że "sroce z pod ogona nie wypadliśmy" i wielokrotnie opowiadał mi legendy i historie rodowe.

Z Dziadkiem i Babcią przeżyłem wyjątkową podróż w czasie, kiedy to pojechaliśmy wspólnie do miejsca, gdzie Dziadek podczas wojny pracował w niewoli. Było to w Niemczech w miejscowości Canstein i Udorf niedaleko Kassel. Wyprawa odbyła się na zaproszenie tamtejszego barona Aleksandra von Elverfeld, którego stryj podczas wojny zarządzał majątkiem. Dziadek nawiązał kontakt z baronem w celu otrzymania zaświadczenia o pracy w celach emerytalnych. Baron okazał się niezwykle gościnnym człowiekiem, który przez cały tydzień organizował nam czas. Odwiedziliśmy wiele miejsc, które Dziadek pamiętał z czasów wojny: pokój, w którym sypiał, miejsca, gdzie spacerował. Odwiedziliśmy również potomków ludzi, którzy w różny sposób pomagali Dziadkowi w tych ciężkich czasach. Widziałem Dziadka bardzo wzruszonego, ale też widziałem Dziadka, który nie okazywał żadnych negatywnych uczuć względem Niemców, ani nie wypowiadał się źle na ich temat. To była ogromna lekcja historii oraz dojrzałej postawy dla mnie, młodego wówczas chłopaka, skorego do zdecydowanych sądów i postaw.

Również później, w wielu rozmowach z Dziadkiem uczyłem się życia, patriotyzmu, historii oraz... dbania o własne interesy.

Dziadek odszedł, jak to zwykle bywa, za wcześnie. Odszedł w okresie, w którym rozpoczynałem w pełni samodzielne życie, tj. podjąłem pierwszą pracę po studiach. Od tego czasu wielokrotnie rozmawiałem z nim w myślach, zwłaszcza przed podjęciem trudnych decyzji. Nigdy mnie nie zawiódł, zawsze mogłem na niego liczyć. I mogę nadal.

Daniel Chromiński
8 X 2006 w Poznaniu

Powrót do strony głównej