W tych dniach mija 40 lat od śmierci mojego Ojca Romana Chromińskiego. Był wyjątkową postacią nie tylko dla mnie, ale i dla wielu innych, którzy się z nim zetknęli. I kiedy wspominam, zawsze widzę Go oczyma dziecka - górującego ponad otoczeniem. Dosłownie i w przenośni. Górującego wzrostem, ale też osobowością, mądrością i autorytetem. Odszedł zbyt wcześnie, sterany niełatwym życiem, do ostatniego dnia wypełniając swoją największą pasję życiową - ucząc młodzież piękna języka polskiego. Przyszło mu żyć w najtrudniejszych latach. Na przełomie epok historycznych. W latach, w których Jego pokolenie dokumentowało swoją postawą wierność wpajanym w domach wartościom i zasadom. Urodził się w rodzinie ziemiańskiej, w majątku Mytelno na Wołyniu i tam spędził swoje pierwsze 11 lat życia. Tam wychowywany, przede wszystkim przez ukochaną babkę, chłonął kulturę kresową, kulturę ziemiaństwa kresowego, chłonął atmosferę patriotyzmu, rodzinnych tradycji "walki o Niepodległą", moralnego nakazu pracy dla Niej. Stamtąd, wraz z babcią, matką i dwójką młodszego rodzeństwa, przebrany dla większego bezpieczeństwa za dziewczynkę, musiał uciekać przed rozlewającą się szeroko bolszewicką rewolucją. Ojciec Jego w tym czasie walczył o Niepodległą. Po wojnie majątek pozostał po sowieckiej stronie granicy. Nie było dokąd wracać, nie było z czego żyć, wszystko trzeba było zaczynać od początku. Była to pierwsza z wielu w Jego życiu ucieczek przed "ojczyzną światowego proletariatu" i jej funkcjonariuszami. Po skończeniu studiów polonistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim i obronieniu pracy magisterskiej na Uniwersytecie Warszawskim rozpoczął pracę, której pozostał wierny do ostatnich swoich dni - pracę nauczyciela. Najpierw na ukochanym Wołyniu, w słynnym Liceum Krzemienieckim, skąd 17 września 1939 r. ucieka, już po raz drugi, przed wkraczającymi do miasta wojskami sowieckimi. Uciekał tak jak stał, z jedną walizką. To uratowało Mu prawdopodobnie życie, gdyż sowieci po wejściu do miasta dopytywali się bardzo o niego. Gdyby został - zapewne podzieliłby los wielu innych kolegów - profesorów Liceum Krzemienieckiego, rozstrzelanych przez sowieckich okupantów. Była to ucieczka "przed" ale nie "od". Nie od pracy na rzecz młodzieży, nie od konspiracji. W Warszawie, dokąd przybył, włącza się aktywnie w tajne nauczanie, a kiedy Niemcy uderzają na dotychczasowego sojusznika. Rosję Sowiecką, zaraz po zajęciu przez nich ziem wschodnich, wraca na Wołyń, by tam działać w konspiracji w delegaturze rządu i w strukturach BCh. Kiedy front wschodni wkracza na Wołyń, trzeci raz ucieka przed wojskami sowieckimi. Pozostając na Wołyniu nie miałby żadnych szans na przeżycie. Ale szczęście nie zawsze mu dopisuje. Aresztowany przez UB w Ostrowcu Świętokrzyskim zostaje osadzony w więzieniu w Kielcach. Stąd wraz z wieloma innymi towarzyszami z konspiracji ucieka, uwolniony w wyniku słynnej, brawurowej, nocnej akcji przez oddział Szarego. To była Jego czwarta już ucieczka. Ale potem już uciekał całe życie. Z Lubartowa, gdzie się urodziłem, na Zimie Odzyskane, do Kętrzyna aby organizować polskie szkolnictwo. Organizuje tam w zniszczonym, pozbawionym okien i drzwi budynku istniejącą do dzisiaj szkołę zawodową, której zostaje pierwszym dyrektorem. Następnie przenosi się do Szczytna, gdzie wraz z innymi byłymi nauczycielami z Krzemieńca podejmuje pierwszą próbę odrodzenia idei Liceum Krzemienieckiego na Mazurach. Drugi raz próbuje tego po zmianach 1956 r. w Mrągowie, gdzie pracuje wraz z żoną, a moją matką Aleksandrą, w Liceum Pedagogicznym. Ma powstać Liceum Warmińsko-Mazurskie ale... odwilż w środku zimy ma to do siebie, że szybko mija. Tamta też szybko minęła. Niezrażony przeciwieństwami losu cały czas oddaje się bez reszty pracy pedagogicznej. Szkoła to Jego żywioł, praca z młodzieżą to Jego pasja i powołanie. Olbrzymią wagę przywiązuje do jakości kształcenia młodzieży, która po skończeniu Liceum pójdzie na wieś uczyć i wychowywać dzieci. I na tyle na ile tylko jest to możliwe stara się przeciwdziałać zatruwania ich umysłów i sumień komunistyczną ideologią i propagandą. Spotykają Go za to ustawiczne i nasilające się szykany, staje się solą w oku miejscowych kacyków partyjnych. Coraz bardziej schorowany, coraz mocniej odczuwający cenę .życia w ciekawych czasach, na przełomie epok. zmuszony zostaje do kolejnej, ostatniej już "ucieczki" - wyjeżdża w szczecińskie, by tam pracując do ostatnich dni w Liceum Ogólnokształcącym w Chojnie, przedwcześnie postarzałym i zmęczonym, odejść od nas 10 grudnia 1965 r. Miał zaledwie 59 lat. Nie pozostawił ani mi, ani moim dwóm siostrom niczego z materialnych rzeczy. Tak jak uciekał wiele razy w swoim życiu, w tym w czym stał, tak samo "uciekł" i ten ostatni, ostateczny raz. Ale pozostawił mi wszystko co mam w sobie dobrego. Czego nie kupiłbym za żadne pieniądze. Skarb największy, który docenia się dopiero z czasem. Dopiero z perspektywy wielu lat niełatwego życia. On ukształtował mnie swoją osobowością, mądrością, dobrocią. To on wytyczył drogę mojego życia. I po 40 latach od Jego śmierci jest mi jeszcze bardziej bliski i potrzebny. Codziennie. |